Bolesławiec, Muzeum Ceramiki i Zamek Kliczków

W Ubiegłą niedzielę postanowiłam poszerzyć nieco moje odkrywanie Dolnego Śląska o okolice Bolesławca. Przyznaję, że interesujących obiektów znalazłam tyle, że z pewnością tam wrócę. Obecnie dzień jest krótszy, a kilometrów zrobiłam 240, więc czasu na zwiedzanie wiele nie miałam. Padło na to, z czego słynie Bolesławiec, czyli Muzeum Ceramiki oraz na Zamek Kliczków całkiem niedaleko.

Pogoda była cudowna, ok. 20 stopni i pełne słońce, a wybrałam trasę mniej uczęszczaną, z dużym zalesieniem. Nie mogłam jechać szybko, bo musiałam się napatrzeć na te, kolorami malowane liście. To taki krótki czas (idzie spore ochłodzenie), że doceniać trzeba chwile… Momentami zasypywał mnie deszcz, malutkich złotych listków, cudnie!

Dotarłam pod Muzeum Ceramiki, ale po drodze zobaczyłam jakiś fajny budynek. Postanowiłam tam podejść – weszłam w malutką bramę i znalazłam się na rynku. Niesamowite wrażenie zrobiło na mnie to miejsce. Kolorowe kamienice, zdobione w każdym detalu, prezentowały się w słońcu cudnie! Dawno nie widziałam tak ładnego, przestrzennego i barwnego rynku, gdzie historia łączy się z teraźniejszością (ten wrocławski przez 17 lat mieszkania mi się opatrzył). Ludzie siedzieli sobie w ogródkach restauracyjnych i na ławkach. Sama bym przysiadła, ale czas jednak gonił.

Do Muzeum Ceramiki podeszłam, tak trochę jak do obowiązku – pewnie będzie nudno, ale trzeba zobaczyć, bo z tego to miasto słynie. Na wstępie poznałam dwie sympatyczne i bardzo pomocne panie. Później weszłam do pierwszej sali i wciągnęło mnie… Serio! Te kolory, zmieniające się przez lata formy zdobień, szczegóły i szczególiki. Chyba najbardziej mnie urzekły ludzkie (anielskie) twarze i zwierzęta z ceramiki. Przecież to wszystko powstało w wyniku ręcznej, bardzo precyzyjnej pracy! Byłam pod wrażeniem, ponownie.

Panie pokierowały mnie jeszcze do drugiego oddziału Miejskiego Muzeum, gdzie były wystawiane współczesne prace na Triennale Bolesławiec 2018 (i będą do 11 grudnia). Sztuka współczesna nie zawsze jest dla mnie zrozumiała, jednak w tym przypadku większość prac ceramicznych wzbudziła we mnie pewne emocje. Nie robiłam im zdjęć, bo to trzeba zobaczyć na żywo, poczuć ten przekaz i docenić prace artysty nad dziełem. Dalsze sale muzeum odnoszą się min. do wojennej historii miasta, a także są tam zbiory kolekcjonerskie porcelany.

Pani z obsługi pokazała mi jeszcze, jak się kierować do murów obronnych i pomnika gen. Kutuzowa. Tam też można zobaczyć budynki, których nie odnowiono i są w słabym stanie. Normalnie, jakby czas się tam już zatrzymał… Ciężko mi było opuszczać to miasto, ale obiecałam sobie, że wrócę tam jeszcze.

Zupełnie niedaleko stoi Zamek Kliczków. Miejsce to (jak większość takich obiektów na Dolnym Śląsku) zostało ograbione w czasach wojennych, a potem pełniło funkcje wojskowo-szkoleniowe. Po sprzedaży w prywatne ręce, zamek dostał nowe życie, bo powstało tu centrum hotelowo-konferencyjne. Obiekt jest typowo komercyjny, więc „zwiedzić” go można jedynie z zewnątrz, ewentualnie skorzystać z restauracji. Całość jest zadbana i miło popatrzeć, że ocalała od zniszczenia.

Dopadł mnie zachód słońca, ubrałam na siebie dodatkowe warstwy i trzeba było szybko wracać. To „szybko” trochę mi nie wyszło, bo wybrałam dłuższą trasę przez Przemyski Park Krajobrazowy, ale było warto! Puste, gładkie, lekko kręte drogi i cudownie pokolorowane jesienią… W połowie trasy dopadła mnie przez to ciemność i zimno, ale bezpiecznie do domu dotarłam. Ta wycieczka była naprawdę udana!